Loathe
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.


We can resist everything except temptation
 
IndeksPortalLatest imagesSzukajRejestracjaZaloguj

 

 Don't let the beat stop.~!

Go down 
2 posters
AutorWiadomość
Lazare
Admin
Lazare


Miano : Lazare Alexis de l'Aulne Delille się kłania.~
Wiek/ Data urodzenia : Stary jak świat, a wygląda na niezłego młokosa...
Rasa : Demon, rzecz jasna. Konkretniej ... Lisołak
Zawód : Bezrobotny, ha.~! Dorywczo przesiaduje w antykwariacie
Wzrost/ Waga : Małę to, ledwie 172 cm w kapeluszu, w tym nieco ponad 58 kg.
Liczba postów : 122
Orientacja : Estetoseksualny
Typ : Dominujące uke
Sympatia : Wypieki i Sobuś ♥♥♥ *chciałbyś co!?*
Stan zdrowia : Wyśmienity... No chyba że chce wywołać litość
Ekwipunek : Zegarek i ... Puste kieszenie Aktualny ubiór : Luźna, biała, bawełniana koszula oraz zbyt duże spodnie, w odcieniu ciemnej czerni. Zaledwie...
Znaki szczególne : On cały jest szczególny
Fabularnie : Wszędzie i nigdzie
Multikonta : Mejbi
Hobby : Granie na nerwach.~

Don't let the beat stop.~! Empty
PisanieTemat: Don't let the beat stop.~!   Don't let the beat stop.~! Icon_minitimeSob Lut 08, 2014 1:54 pm

Don't let the beat stop.~! Nl861cont_nsrhpnh

Don't let the beat stop.~! Tumblrmk8_nsrhpwa

Don't let the beat stop.~! Nl861cont_nsrhpnh

Godność:
Lazare Alexis de l'Aulne Delille
Wiek:
Dużo. Wizualnie ok. 21

Płeć:
Mężczyzna
Orientacja:
Estetoseksualny
Rasa:
Lisołak

Don't let the beat stop.~! Nl861cont_nsrhpnh

Don't let the beat stop.~! Tumblrmat_nsrhpeq

Don't let the beat stop.~! Nl861cont_nsrhpnh

Zawód:
Brak ... Choć dorywczo pracuje w antykwariacie
Moce:
Fotokineza
- Moc ta pozwala na manipulację światłem. Wykorzystuje się ją głównie do formowania z jasności orbów, kul lub zwykłych wiązek. Można też sterować i przyzwać światło. Fotokineza występuje również w bardzo potężnej i niebezpiecznej formie polegającej na wytworzeniu noża świetlnego, który przetnie wszystko, co napotka na swojej drodze.
Mimikra
-Jest to zdolność polegająca na skopiowaniu i używaniu mocy, która została wykorzystana przeciwko niemu. Pozwala na podłączenie się pod zdolności przeciwnika i poprzez chwilowe skopiowanie, użycie ich. Lazare jednak poświęcił wiele dekad na dopracowanie i rozwinięcie tej mocy, dzięki czemu jest w stanie „skraść” moc na stałe. Kosztuje go to wiele energii, ale niekiedy warto.
Zmiana kształtu
-Moc ta w szeroko pojętej skali pozwala na zmianę własnego wyglądu, a także kształtu własnego ciała. Demony, które posługują się tą mocą i idealnie ją opanowały, nazywają się Zmiennokształtnymi, jednakże ci potrafią przekształcić się tylko w jedno wybrane zwierzę. Zdolność zmiany kształtu pozwala na zmianę w innego człowieka, w inne stworzenie, w zwierzę a nawet przedmioty. Zwykle aktywowane myślą, dają wiele możliwości.
Projekcja strachu
- Zdolność polegająca na zmaterializowaniu największego strachu danej osoby, najczęściej w formie iluzyjnej, choć nie zawsze. Użytkownik po uwolnieniu mocy instynktownie wyczuwa obawy otaczających go istot, po czym dzięki iluzji materializuje je. Lazare udoskonalił tą zdolność i dzięki temu może nadać swym iluzjom fizyczną formę. Zabiera to niestety dość znaczne pokłady energii, przez co demon nie używa tego często.
[Ograniczenia: Fotokineza- Używanie 4 posty; Odpoczynek 3 posty / Mimikra- Używanie 3 posty; Odpoczynek 5 postów / Zmiana kształtu- Używanie 5 postów; Odpoczynek 2 posty / Projekcja strachu- Używanie 2 posty; Odpoczynek 1 post]

Umiejętności:
> Pamięć fotograficzna
> Aktorstwo
> Gra na fortepianie
> Szkicowanie
> Szycie

*Kiedyś opiszę, teraz mi się nie chce, o.~!

Don't let the beat stop.~! Nl861cont_nsrhpnh

Don't let the beat stop.~! Pipipibyk_nsrhpew

Don't let the beat stop.~! Nl861cont_nsrhpnh

Umiejętności wrodzone:
 
> Mentalne tropienie - jest to bardzo rzadka demoniczna moc, która pozwala na wytropienie danej istoty poprzez przebywanie w miejscu lub dotykania przedmiotu, który miał bezpośredni kontakt z tą istotą. Jest to dar podobny do wizji.
> Ukrycie - większość lisołaków potrafi zminimalizować swą demoniczną aurę do tego stopnia, że staje się praktycznie niewykrywalna, dzięki czemu jest to rasa, która jeszcze nigdy nie została złapana przez jakiegokolwiek łowcę. Niestety, jako iż lisołactwo nie jest dziedziczne, tylko następuje w wyniku mutacji genetycznej, przedstawicieli tejże rasy jest niewielu i są często myleni z wilkołakami.
> Zwiększona sprawność - lisołaki, choć są jedną z mniej licznych i rzadziej występujących ras z Mrocznej Strony, posiadają typowe cechy wrodzone demonów. Zwiększona szybkość, siła, wytrzymałość i zwinność to nic specjalnego w ich kręgu. Również wyczulony węch i słuch oraz zmysł wzroku, nie jest powodem do przechwałek.

Carakterystyka, albo jak kto woli "trochę lania wody o postaci":
Z głębokiej drzemki wyrwało mnie głośne pukanie do dębowych, już dość starych i wysłużonych drzwi, prowadzących oczywiście do mego gabinetu. Drgnąwszy poprawiłem się na krześle, po czym szybko, z lekkim spanikowaniem spowodowanym zaskoczeniem i chwilowym zdezorientowaniem, poprawiłem końcówki kamizelki oraz swą jakże misternie ułożoną fryzurę. Jako Dyrektor Naczelny Głównej Opery w Leacross cieszyłem się z dużym poważaniem. Ludzie rozpoznawali mnie i szanowali, a na dorobki nie mogłem narzekać. Nigdy, pomimo wielu ... trudności. Niestety, następstwem tej posady były i liczne obowiązki oraz zobowiązania, które na szczęście jutrzejszego dnia przestaną mnie obowiązywać. Nareszcie przejdę na zasłużoną emeryturę. Ktoś inny będzie się musiał użerać z tym upierdliwym budynkiem. Oby tylko był młody, pełen wigoru, bo ja przez te lata czuję się starzej, niż powinienem.
- Proszę - mruknąłem na tyle głośno, by osoba, która wyrwała mnie z przyjemnego snu, mogła to usłyszeć i nie musiała po raz kolejny drażnić mnie tym swoim pukaniem. Dość markotnie uniosłem wzrok i ani odrobinę się nie kwapiąc, otworzyłem swój ostatni w karierze plik dokumentów, którego sprawdzanie pozostawiłem na później. W tym czasie do pomieszczenia wszedł mój asystent i szybko zapowiedział przyjście posłańca. Od razu wiedziałem, co to oznacza.- Eh, niech wejdzie...
I tak też się stało. Do pokoju wbiegł zdyszany chłopak, w którym rozpoznałem jednego z głównych asystentów od spraw dekoracji. Teraz już byłem całkowicie pewien, co się stało. Nie było żadnych wątpliwości.
- Przepraszam... Poddasze... stukot... – wykrztusił, zachłannie łapiąc powietrze. Przeglądając papiery, uniosłem leniwie lewą dłoń, symbolicznie pokazując młodzieńcowi, że ma przestać. Zatrudniłem go całkiem niedawno, zatem nie zaskoczyła mnie jego nagła wizyta. Ona musiała w końcu nastąpić, choć miałem cichą nadzieję, że nie będzie to za mojej kadencji.
- Wiem młodzieńcze, w naszej operze to normalna część dnia. Z dobroci serca poradzę ci uzbrojenie się w hart ducha oraz mocne nerwy. - I lepiej dobry sztylet zamoczony w wodzie święconej. Przemknęło mi przez myśl, gdy otworzyłem swój stary dziennik. Już po pierwszym swym tygodniu pracy w tejże operze postanowiłem go założyć. Mówi się, że każde miejsce ma swojego ducha. A przynajmniej takie stare jak to. Przeważnie jednak nie dzieje się nic godnego uwagi, chociaż w tym mieście nic nie jest normalne. Przez te kilka wieków, nasza wspaniała opera zyskała sobie całkiem interesującą opinię - najbardziej nawiedzonego budynku w Leacross. Jeśli nie w tym regionie. Przez trzydzieści lat zapisywałem wszystkie zjawiska odchodzące od powszechnie przyjętej normy do dzienników. Przynajmniej dwa razy w roku zakładałem nowy. Wielu by zapewne pomyślało - po co. Otóż opinia publiczna jest łasa na wszelkiego rodzaju nowinki, ciekawostki, czy zdarzenia, które oderwałyby ich codziennego, szarego życia. Toteż my, pracownicy Głównej Opery w Leacross, dajemy im to. Poza rozrywką na najwyższym poziomie oferujemy również dość szeroką historię ... nawiedzeń, jak to niektórzy nazywają. Plotki i pogłoski tylko wzmagają zainteresowanie, a wraz ze wzrostem aktywności naszych "przyjaciół", rośnie też dochód ze sprzedaży miejsc. Ma to też swoje ujemne strony, toteż jestem rad, że dziś kończę pracę tutaj. - Co się wydarzyło tym razem? Tylko szybko i do rzeczy. To mój ostatni dzień na tym stanowisku.
- S-siedziałem spokojnie ... To znaczy wykonywałem swoje obowiązki, za które zabrałem się tuż po drobnej przerwie. Ale przez cały czas czułem, że ktoś mnie obserwuje. W pewnej chwili usłyszałem jakby stukot i... chichot. Aż przeszły mnie ciarki, wtedy też, proszę Pana, postanowiłem stamtąd pójść i wrócić do roboty... Znaczy... byłem już przed drzwiami od rupieciarni, z której szanowny Pan kazał zabrać mi kilka starych, ale podobno potrzebnych przedmiotów, ale kiedy miałem chwycić za klamkę, ona poruszyła się sama, a wtedy z głośnym impetem drzwi uderzyły w ścianę. W jednym z ciemniejszych zakamarków ujrzałem złote ślepia wpatrujące się prosto we mnie. I wtedy z uciekłem z przekonaniem, że ktoś się ze mnie śmieje.
Zapisałem całą historyjkę młodzieńca, wyszczególniając z niej co ważniejsze zjawiska. Po usłyszeniu miejsca zdarzenia w ogóle nie zdziwiło mnie to, co potem powiedział. Często słyszałem właśnie takie opowieści. Powoli mogliśmy zacząć wyróżniać pomieszczenia oraz przyporządkowywać do nich prawdopodobne zjawiska. Wiele dziwnych rzeczy widziało już to miejsce. Niekiedy mogliśmy precyzyjnie przewidzieć godzinę zdarzenia, ale nie je same. Najbardziej niepokojące było to, że nawet łowcy nic nie mogli zrobić. Wielokrotnie wzywaliśmy członków Ailes de Corbeau, ale za każdym razem mówili nam, że nic nie mogą wyczuć. Podobno każdy demon wydziela specyficzną aurę, która zostaje w danym miejscu przez jakiś czas. Oni, niby specjaliści, nic nie wyczuli i nie znaleźli. Oto kolejny czynnik, dzięki któremu wciąż mamy coraz więcej klientów. Jeśli spojrzeć na to pod względem materialnym, to nawet się cieszę, tym bardziej, że już nie będę musiał się z tym mierzyć.
- Dobrze młodzieńcze. Nic nowego nie wniosłeś. Takie zjawiska zwykle występują właśnie w tamtym miejscu – powiedziałem, kończąc zapiski. Dość często widywaliśmy tutaj różne gry światłem, cienie, zarysy postaci. Głosy oraz śmiechy również. Od czasu do czasu jednakże wydarzy się coś, co sprawiało, że traciliśmy część personelu. Jest nawet jedno szczególne miejsce, do którego nikt nawet się nie zbliża - strych oraz poddasze. Nawet przechodząc korytarzem prowadzącym do tych pomieszczeń, można wyczuć całym sobą dziwną energię. Sam korytarz, pomijając już, że jest tematem tabu ze względu na niewiarygodne złudzenia i mary przyprawiające nawet najdzielniejszych o dreszcze i okrzyki strachu. - No dobrze... To teraz wyświadcz mi przysługę. To będzie też ostateczny test, po którym zdecydujesz czy chcesz tutaj pracować. Mianowicie potrzebuję starej, greckiej figurki. Z poddasza.

***

Nieśpiesznym krokiem maszerowałem wzdłuż długiego korytarza ozdobionego starym, czerwonym dywanem oraz zapewne ręcznie szytymi kotarami tegoż samego koloru, okrywające częściowo duże, wąskie okno. Przechodziłem przez ten korytarz niewiele razy, od swojego pierwszego dnia, więc starałem się zapamiętać jak najwięcej szczegółów. Tym bardziej, że przydzielona mej osobie praca odbywa się w zupełnie innej części budynku. Odczułem swego rodzaju mentalną ulgę, gdyż zamiast nosić ciężkie dekoracje, dyrektor, wkrótce były, jak to się dowiedziałem od współpracowników, posłał mnie po jakiś antyk. Szczerze zaniepokoiło mnie słowo "test", ale żeby zrobić dobre wrażenie na szanowanym członku leacrossańskiej społeczności, nie dałem nic po sobie poznać. I tak bałem się, że wyszedłem na wyjątkowego tchórza, więc nie zadając żadnych pytań, przystałem na propozycję szanowanego dyrektora. W sumie to nie miałem wyjścia, ale łatwiej jest wmówić sobie co innego. Nie dostałem żadnych wytycznych odnośnie czasu, w jakim mam dostarczyć tę figurkę, więc jak już wspominałem, nie śpieszyłem się.
Ściany przyozdabiały wspaniałe portrety oraz obrazy. Również bogato usiane zdobienia nadawały temu miejscu oryginalną atmosferę. W tle słyszałem piękny śpiew jednej z naszych artystek. Po raz kolejny pomyślałem, że dokonałem dobrego wyboru. Zawsze ciągnęło mnie do podobnych wydarzeń kulturowych, zatem gdy dowiedziałem się, że ta opera szuka nowych pracowników, zgłosiłem się, nawet nie pytając, jakie posady są do obsadzenia. Wiele plotek krążyło o tym wspaniałym miejscu. Chciałem się przekonać, czy to prawda. Jak dotąd przerasta mą wyobraźnię.
Przyglądając się tak otoczeniu, rozmyślałem nad tym, co powiedzieli współpracownicy. A raczej tym, co ominęli. Wypytywałem ich o każdy szczegół i drobnostkę, zawsze odpowiadali, ale w pewnych kwestach milczeli. O tym właśnie korytarzu, poddaszu oraz strychu. Dosłownie nic nie chcieli mówić o tych miejscach. Nie mogłem tego z nich wyciągnąć żadnym sposobem. Intrygowałem mnie to coraz bardziej. I w końcu nadarzyła się okazja, by na własne oczy ujrzeć to, co powoduje bladnięcie dorosłych ludzi.
Stawiając każdy kolejny krok, czułem swego rodzaju siłę, przyciągającą mnie, ale zarazem odpychającą od celu – czyli sporych, drewnianych drzwi na końcu korytarza. Ze słów dyrektora wywnioskowałem, że to właśnie wejście na poddasze. Unosząc rękę ,zawahałem się. Dopiero po chwili zdołałem złapać za stalowe półkole z drobnym zdobieniem w kształcie kwiatów, które robiło za klamkę. Nerwowo przełknąłem ślinę, pociągnąłem za uchwyt i aż zamarłem.
Oczekiwałem i domyślałem się wielu rzeczy, bardzo wielu. Ale nie tego co ujrzałem. Pomieszczenie było ogromne. W powietrzu nie unosił się nawet najmniejszy pyłek, a w samym pokoju, choć raczej sali, unosił się przyjemny zapach lawendy. Buntownicze promyki słońca wpadały do pomieszczenia przez podarte zasłony osłaniające gęsto zasiane okna na obu równoległych ścianach w odcieniu przyjemnego beżu. Od drzwi odchodziła jedna droga, przyodziana miękką wykładziną. Tym, co wszakże pierwsze rzucało się w oczy, nie były wcale wielkie, kryształowe żyrandole wiszące pod białym sufitem, rzucające magiczne refleksy na salę. O nie. Były to mniejsze lub większe stosiki najróżniejszych różności, niektóre nawet całkiem nowe. To w ogóle nie wyglądało na nieużywane, przerażające pomieszczenie, do którego ludzie udawali się tylko w ostateczności. I to właśnie wprawiło mnie w największe zdziwienie...Oraz wielkie składy antyków i zarazem największego badziewia.
- Jejku... – wykrztusiłem, potrząsając głową, by przestać się tak wpatrywać w te cuda. Pierwszy krok postawiony przeze mnie był niepewny, a gdyby tylko tam wkroczyłem przeszedł mnie niezidentyfikowanego pochodzenia dreszcz. Momentalnie rozejrzałem się i odniosłem wrażenie, że coś przemknęło pomiędzy regałami całkiem niedaleko mnie. Odgoniłem jednak te myśli i dzielnie postanowiłem zgłębić tajemnice poddasza.
Niestety nie uszedłem daleko. Wystarczyło, bym ominął pierwszy stojak ze starymi płaszczami oraz kapeluszami, by nagle w pomieszczeniu coś błysnęło. Nie zdążyłem nawet zareagować na to zdarzenie, gdy drzwi zostały zatrzaśnięte z niewiarygodną siłą. Odgłos, jaki przy tym się rozległ ogłuszył mnie na parę, krótkich sekund. Cofnąłem się przerażony, a następnie rozejrzałem. Nic. Pusto. Wszystko znajdowało się na swoim miejscu. Jakby właśnie nic się nie stało. Ogarnęły mnie wątpliwości. Takie rzeczy raczej nie dzieją się w normalnych miejscach, a skoro nikt tutaj nie chce przychodzić... To na pewno ma swoje powody.
Rozejrzałem się nerwowo. Serce wciąż biło mi w zawrotnym tempie i odniosłem wrażenie, że mogłoby je usłyszeć nawet osoba stojąca kilka metrów obok mnie. Co oczywiście nie mogło mieć miejsca. Mimo początkowej fascynacji tą salą, postanowiłem ją jak najszybciej opuścić. Już nie czułem się bezpiecznie. Szybkim krokiem ruszyłem przed siebie. Wzrokiem starałem się namierzyć statuetkę odpowiadającą opisowi. W chwili, w której ją ujrzałem, kątem oka zarejestrowałem niesamowicie szybki ruch parę regałów po mej lewej stronie. Średniej wielkości, czarna, bezkształtna przez swój pęd sylwetka przebiegła pomiędzy szafkami wypełnionymi różnego rodzaju pucharami oraz naczyniami, nie wydając przy tym nawet najmniejszego dźwięku. Tylko delikatny ruch powietrza oznajmił mi, iż mam do czynienia z żywą istotą, a nie zjawą. Wiadomość ta ani trochę nie ulżyła memu zestresowanemu sercu. Wręcz przeciwnie.
Nie mogąc wykrztusić z siebie nawet najmniejszego jęku zdenerwowania, zmobilizowałem wszystkie pozostałe mi siły i wręcz popędziłem do statuetki. Kiedy znalazłem się tuż przy niej, usłyszałem cichy śmiech. Nie wyczułem w nim groźby, lecz przyprawił mnie o dreszcze. Niesamowicie przyjemny w odbiorze, melodyjny i sprawiający, że zapragnąłem dostawać od niego rozkazy głos, ewidentnie należał do mężczyzny. Niestety śmiech był tak krótki, że nie zdołałem określić skąd dobiegł. Odwróciłem się, jednocześnie wprawiając swe czarne kosmyki w ruch. Oczywiście nic nie ujrzałem. Wzmogło to mój niepokój. Już miałem się odwrócić, by porwać tę figurkę i jak najszybciej wybiec z poddasza, lecz w tej samej chwili poczułem czyiś gorący oddech na swym karku. Nastroszyłem się niczym zagrożony kot. To coś było tuż za mną.
- Miiiiły widok, jakże przyjemny to dzień - zastygłem z przerażenia, a zimny pot oblał mnie całego. Jak to możliwe... Czy ja właśnie usłyszałem czyjś głos? Przecież jestem tutaj sam...
Wtedy też przełykając szybko ślinę, odwróciłem się i zobaczyłem...samego siebie, odbitego w dużym lustrze niecały metr dalej. Podskoczyłem przestraszony, spodziewając się czegoś zupełnie innego. Ale wtedy pomiędzy belkami przy suficie przemknęła po raz kolejny bezkształtna postać. Domyśliłem się, że to ta sama istota, która przed chwilą do mnie zagadała. Dodatkowo... Zdołałem ujrzeć końcówkę puszystego, lisiego ogona. Powoli kojarzyłem fakty. Ale zbyt wolno.
Nie kalkulowałem zbyt długo. Zerkając przez ramię szybko obliczyłem odległość dzielącą mnie od celu-figurki, kiedy uznałem, iż raczej zdołam tam bezpiecznie dotrzeć i rzuciłem się panicznie przed siebie. Wtedy po raz kolejny rozległ się śmiech, co sprawiło, że przyśpieszyłem mimo woli.
- Mały chłoptaś, pomiędzy regałami. Biega i szamocze rozdygotanym ciałem. Raczej nie zostanie na lampeczce wina, a szkoda. Umiliłby mi sobą dzień. Taki słodki, że mógłbym go zjeść! - gdy istota wymówiła ostatnie słowo miałem jeszcze większą ochotę uciec. Teraz, natychmiast. Cała pioseneczka była bardziej interesująca niż straszna, lecz ostatni wyraz był wręcz przesiąknięty groźbą. Albo obietnicą. Złowieszczą. Nikt mi nigdy nie opowiedział o tym stworzeniu, nawet nie pisnęli słówka, dzięki któremu bym mógł się domyślić, że takie coś tutaj mieszka! Nie wiedziałem więc jak mam postępować. Wiedziałem jednak kilka rzeczy: Muszę wynieść statuetkę i pozostać przy tym w jednym kawałku, bo wciąż chcę pracować w tej operze!
- Nie boję się... Nie boję się...- mruczałem pod nosem, starając się przekonać samego siebie w swe słowa. Prześmiewczy chichot, który rozległ się w następstwie tych słów, nie pomógł mi ani trochę. Spanikowany zerknąłem przez ramię i niechcący wpadłem na stolik, po którym walały się różne szkatułki z biżuteria. Kolejna salwa wyraźnego rozbawienia mą nieporadnością rozległa się tym razem z prawej strony. Jednak tym razem nie odwróciłem głowy, tylko od razu ruszyłem po figurkę.
Jak tylko wyciągnąłem po nią rękę, ujrzałem skośne, zwierzęce oczy wpatrzone we mnie z zainteresowaniem. Głębokie, iskrzące się tęczówki przechodzące od odcienia głębokiego bursztynu, do jasnego złota wydawały się hipnotyzować mnie. Przez dłuższą chwilę nie mogłem nawet poruszyć małym palcem u swej dłoni. Nawet nie mrugałem, żeby tylko nie stracić z widoku Tych oczu. Dopiero lekkie osłabienie promyków słońca wpadających do poddasza i oświetlających przy tym Te niezwykłe oczy sprawiły, że odwróciłem się na pięcie i ile sił w nogach pognałem ze statuetką do wyjścia.

***

Wybuchając głośnym śmiechem, zatrzasnąłem drzwi za spanikowanym chłopakiem, który wybiegł z poddasza omal nie pogubiwszy własnych nóg. Dawno nie miałem takiego ubawu. Ci głupi ludzie zaczęli unikać miejsc, które najczęściej odwiedzałem. Taka szkoda. Przecież wszyscy się przy tym świetnie bawiliśmy. Nie rozumiem, dlaczego nagle zaczęli mnie unikać.
Machając energicznie swoimi lisimi, wbrew pozorom bardzo zadbanymi, kończynami kiwałem się wesoło na boki. Wciąż bawiło mnie zachowanie słodkiego bruneta. Mam tylko nadzieję, że nie wystraszyłem go za bardzo, z chęcią bym na niego jeszcze popatrzył. Cóż, wcześniej postanowiłem, że wręczę panu wkrótce-byłemu-dyrektorowi prezencik. Niech słowa tego młodzieńca nim zostaną.
- Coraz strachliwsi są ci ludzie – zamarudziłem, wzdychając i wznosząc teatralnie ramiona. Doprawdy, niegdyś to te krótko żyjące istoty nie dawały mi spokoju, a teraz?! I jak ja mam się cieszyć z życia, gdy nie mam kogo straszyć, drażnić, denerwować, wykorzystywać... Phi. Nawet ci łowcy coraz mniej się wysilają. Jeśli każde następne pokolenie będzie gorsze, to ten świat zejdzie na przysłowiowe psy. Nie żeby mi to przeszkadzało, ale taką sytuację pewni wykolejeńcy, których miana niestety wciąż tkwią w mej pięknej głowie, mogą to wykorzystać. Odbijając się zwinnie od regału, na którym jeszcze parę sekund temu siedziałem, wylądowałem gładko na panelach i wraz ze zwinnymi oraz płynnymi ruchami ciała ruszyłem w kierunku kręconych schodów prowadzących na strych, czyli mojego domu. Bawił mnie ten śmieszny i głupi ludzki rytuał, wedle którego musieli ukraść jedną z rzeczy umieszczonych w mym holu. Człowiek to bardzo dziwna istota. Co krok musi coś sobie udowadniać. Albo to chce udowodnić, jak jest odważny kradnąc jeden z cennych obrazów z mej kolekcji, a to wysyłają tych młodych, świeżo po szkoleniu łowców, by wyłapali "Duchy z Opery". Szkoda tylko, że nigdy to im nie wychodzi. Ha ha! Nawet wśród demonów stałem się sławny za względu na czas, jaki wciąż wymykam się ludziom. Najzabawniejsze jest to, że przecież mieszkam w samym środku ich społeczeństwa! Cóż za głupie stworzenia. Nie domyślaliby się niczego, nawet gdybym im wykrzyczał całą prawdę prosto w twarz. Trochę to smutne. Są jednak jeszcze pewne powody, dla których postanowiłem porzucić przyjemne i bezpieczne lokum w mym rodzinnym wymiarze. A jakie... To już pozostanie w skrytce mego umysłu.
Ze specyficznym uśmieszkiem szedłem po dobrze znanym pomieszczeniu, które wypełniły pamiątki z wielu, wielu lat istnienia tegoż miejsca. Najzabawniejsze w tym wszystkim jest chyba to, że ludzie z taką ochotą i zaangażowaniem ściągają do budynku wybudowanego przez demony. Ha-haha! Otóż to. Protoplastą mego rodu był pierwszy dyrektor i zarazem założyciel opery. Ah, wspaniały był to demon. Kochał podróże. To dzięki niemu budynek jest tak wszechstronny i pięknie urządzony. Dzięki niemu oraz jego żonie. To właśnie ona postanowiła przywieść rodzinne pamiątki z Egiptu, który niegdyś był o wiele bardziej interesującym miejscem. Smutnym jest za to to, że prapradziadek był pierwszym i ostatnim demonem prowadzącym to wspaniałe miejsce. Cała opera jest zatem moją rodzinną własnością. Niech ci głupi ludzie się cieszą, że nie mam nic przeciwko, by użytkowali i korzystali z miejsca o takiej historii. Powinni codziennie dziękować Fortunie, że pracują lub mają szczęście oglądać spektakle w rezydencji Delillów. Cóż w tym nietypowego i oczekującego modłów? Otóż dla śmiertelników to może i niewiele znaczy, lecz w mych demonicznych kręgach to naprawdę coś. Pomijając wszelkie zasługi oraz osiągnięcia mych przodków, Delillowie są jedyną rodziną lisołaków, która w każdym pokoleniu wydała na świat innego lisołaka. Dla naszej rasy to niebywałe osiągnięcie, gdyż lisołactwo wbrew pozorom nie jest dziedziczne.
Pogwizdując wesoło, przeskakiwałem po cztery stopnie schodków. Już planowałem, jak odzyskać statuetkę oraz przede wszystkim, jak przywitam nowego dyrektora. No przecież każdego trzeba należycie przywitać. Tego wymaga kultura. Nawet demonów. Chociaż u nas to pojęcie jest o wiele bardziej rozwinięte.
Kiedy tylko dostałem się na miejsce i otworzyłem drewnianą klapę, wciągnąłem mocno powietrze, rozkoszując się tym przyjemnym zapachem staroci oraz piżma. Mhym... Ach, ta woń. Niektórzy traktują ją jak afrodyzjak i płacą ogromne sumy za sprowadzenie substancji, która okaże się marną namiastką demonicznego zapachu lisołaka. Biedni ludzie. Większość z nich po prostu śmierdzi. I mówię to delikatnie, pomijając wiele czynników. Czasem naprawdę trudno jest mi przebywać ze swym niezwykle czułym węchem w ich pobliżu.
Wzdrygając się nieznacznie, zacząłem zwinne lawirować pomiędzy najstarszymi eksponatami z mej kolekcji. Były tutaj właśnie egipskie pamiątki mych przodków, ale przede wszystkim rzeczy, które samodzielnie zdobyłem. W bardziej lub mniej legalny sposób. Najrówniejsze różności. Wiele luster, szaf, ciemnych katów, krzeseł i co tylko się zapragnie. Raz nawet pożyczyłem na zawsze manekin przedstawiający konia, już osiodłanego, który miał chyba posłużyć do jednego ze spektakli. Z tego co pamiętam, ta atrapa znajduje się obok egipskiego sarkofagu faraona... Mniejsza. Teraz interesowało mnie tylko jedno miejsce. Mianowicie "mój pokój". Było tam duże, dwuosobowe łoże, jakie można zaobserwować w dworach szlacheckich, szafka nocna, okno i kilka mniejszych lub większych ulepszeń wraz z manekinem używanym przez artystów do trzymania ich ubrań. Wszystko to zasłaniała duża, bordowa kotara. Jedyne pytanie, jakie się komukolwiek mogło nasunąć, to jak ja tam wniosłem to posłanie!?
- Nya! Wróciłem, droga Elizo! – zakrzyknąłem, odrzucając ciężką zasłonę. Od razu zwróciłem się do drewnianego manekina przyozdobionego jak zwykle w kapelusz o okrągłym rondzie oraz aksamitny szal, za który złapałem i ściągając go ze swojej "towarzyszki". Opatuliłem nim własną, smukłą szyję. - Na mnie lepiej wygląda – stwierdziłem, puszczając Elizie oczko. Następnie podszedłem do szafki, z której wyciągnąłem kieszonkowy zegarek. Zerkając przelotnie, włożyłem go do kieszeni.
- Wiesz, jaki przyjemny miałem dziś dzień, moja droga Elizo? Zmiany następują. Mówię ci to - mruknąłem dość wesołym tonem, podchodząc do okna. Opierając się o parapet, wyjrzałem przez nie, a mój wzrok padł na mały budynek naprzeciwko gmachu opery. Na sam widok uniosłem kąciki ust. Ach, moje miejsce dorywczej pracy. W sumie... Niedługo zaczyna się zmiana tej uroczej ekspedientki, która zawsze robi przy mnie głupoty. Tylko jak jej było na imię... Hmy, chyba Corin. Nie zaszkodzi trochę pomóc jej w pracy.
Chichocząc szyderczo, przyskoczyłem do lustra stojącego w kącie. Okręciłem się przed nim wesoło na swych lisich łapkach, a gdy stanąłem stabilnie uśmiechnąłem się w swój charakterystyczny sposób. Puszczając własnemu odbiciu oczko, obserwowałem, jak zwężone źrenice stają się okrągłe, lisie uczy znikają, włosy zwykle nawet nie sięgające ramion teraz muskając me łopatki, a lisi ogon podziela los mych wspaniałych uszu. To zawsze była najsmutniejsza część każdej przemiany. Ta wspaniała, rudo-bursztynowa sierść zawsze niewiarygodnie gładka, puszysta i czysta... Czarne oraz białe zakończenia uszu i ogona... Okropieństwo. To zbrodnia, że muszę je chować, gdy chcę wyjść z domu. Niestety, nie ma innej opcji, jeśli chcę wciąż utrudniać ludziom życie. Ze względnym spokojem obserwowałem też, jak me cudne kończyny zniekształcają się i nabierają człowieczych kształtów...

***

Jedynym regularnym dźwiękiem, jaki rozgrywał się w dość małym pomieszczeniu, przepełnionym regałami oraz szafkami z książkami, dziennikami, dokumentami, rocznikami i innego rodzaju świadectwami pisemnymi, był cichy stukot wywoływany przez czubek mego ołówka, którym uderzałam o blat lady z pewną dozą irytacji. Od momentu, w którym rozpoczęłam swoją zmianę nic się nie wydarzyło. Ani jeden klient nie przyszedł, choćby po to, aby zdenerwować mnie pytaniem o drogę. Nic. Nawet ruch za oknem wydawał się odbywać leniwiej niż zwykle. Byłam sama, w pokoju przepełnionym zapachem starych ksiąg. Nie odczuwałam jednak niepokoju. Pracuję w tym antykwariacie od przeszło roku, a przez większość czasu głównie siedziałam.
- Unieś swe lico ,śliczna, i uracz mnie jego widokiem - usłyszałam nagle znajomy, barwny głos od którego serce stanęło mi na moment, by w następnej chwili przyśpieszyć swe zwykłe ruchy, do na tyle szaleńczego tempa, jakby pragnęło uciec z mej piersi do osoby stojącej w progu. Błyskawicznie uniosłam wzrok, zalewając się obfitym rumieńcem na jego widok, bo to był oczywiście mężczyzna. Widziałam go wielokrotnie, jednak za każdym razem działał na mnie tak samo. Oto właśnie przyszedł powód, dla którego pozostałam w tym nudnym miejscu.
- Panie Delille... - wydukałam oszołomiona, nie mogąc oderwać od mężczyzny wzroku. Jak zwykle biła od niego niesamowita, powalająca aura tajemnicy oraz nieskrywanej pewności siebie. Przystojnych mężczyzn nie brakuje, jednak On pod pewnymi względami ich wszystkich spycha do parteru.
Po raz kolejny nie wiedziałam, na czym mam zawiesić swój wzrok. Czy to na wspaniałej, szczupłej sylwetce mężczyzny, której po dokładniejszym przeanalizowaniu powinno się dodać parę kilogramów, czy też smukłej twarzy, która na pewno przyciągała najwięcej uwagi. Nieco ciemniejsza karnacja na pewno odróżniała go nieco od reszty mieszkańców Leacross, nie była wszakże na tyle widoczna, by prowadzić o niej dłuższe dyskusje. Bardziej godne uwagi były Jego włosy. Wspaniałe, gęste kosmyki sięgające długością za ramiona, opadały niedbałymi falami na tę wspaniałą, pozbawioną skaz twarz z uwydatnionymi kośćmi policzkowymi, ukrywając częściowo lewą połowę twarzy mężczyzny. Złocisto-miodowy kolor, przyciemniony nieco przy skórze głowy, idealnie komponowały się z Tymi oczami. To na nich postanowiłam skupić swą uwagę na dłużej. Po raz kolejny zachwyciły mnie swą głębią oraz niemym pytaniem. Pragnęłam poznać Go lepiej, o wiele. Jednak nie mogłam dobyć głosu. Onieśmielał mnie całą swoją postawą. Nawet się nie spostrzegłam, gdy podszedł do mnie tym swoim kocim chodem, podobnym do kroczenia dzikiego zwierzęcia, przez który znów zapragnęłam stać się Jego ofiarą...
- Znów zrzucili na twe młode barki ciężar najnudniejszych obowiązków? – zapytał, nachylając się nade mną. Dopiero wtedy zorientowałam się, że oniemiała patrzę na Niego, okręcając wokół palca pasmo włosów niczym zahipnotyzowana. Skarciłam się w myślach za tak niepoprawne zachowanie oraz o myśli zbiegające na bardzo nieodpowiednie tory, po czym pokiwałam głową powoli, gdyż nie ufałam swemu głosowi. I wtedy też obdarował mnie najbardziej powalającym uśmiechem, z jakim kiedykolwiek mogłabym mieć do czynienia. Nogi ugięły się pode mną i poczułam, jak temperatura mego ciała gwałtownie rośnie. - Moja biedaczko. Bądź spokojna na duszy. Jestem tu, by ci pomóc.
Po tych słowach chciałam już tylko opaść i zemdleć w pełni szczęśliwa. Ktoś tak wspaniały jest tu dla mnie... To zbyt piękne. Chciałam wykrzyczeć wiele rzeczy, ale byłam w stanie tylko odprowadzić Go wzrokiem, gdy ruszył w głąb antykwariatu. Przygryzając dolną wargę, oparłam się o blat i westchnęłam. Alexis Delille. Tak właśnie się przedstawił właścicielce, przychodząc tutaj pewnego dnia. Od razu przyciągnął grono zainteresowanych, ale niestety nie naszym sklepem. Jaki miał cel? Powiedział, że dysponuje zbyt dużą ilością wolnego czasu, który pragnie przeznaczyć dla dobra miasta. I nic więcej. Cała jego postać to jedna wielka tajemnica. Niby zwykły mieszczanin, ale zachowuje się i ubiera niczym szlachcic. Również maniery oraz etykieta prezentowane przez Niego są na najwyższym poziomie. Wiele plotek krąży o panu Delillu. Jedni uważają, że to syn królewicza z zagranicznego państwa, który musiał opuścić dom ze względu na to, iż matką nie była żona tegoż możnowładcy. Wiele jest plotek. Naprawdę barwnych. Nikt ich jednak nie zdementował. Sam zapytany odpowiadał zawsze nieściśle, pomijając wiele szczegółów i subtelnie zmieniając chwilę po tym temat. Ale to kolejna część Jego uroku.
W milczeniu obserwowałam więc niewysoką sylwetkę mężczyzny, niepodważalnie niższego od innych przedstawicielu swej płci, który majestatycznie krocząc, przewracał w chodzie cienkie kartki książki swymi długimi, szczupłymi palcami. Przez myśl przemknęło mi, że Alexis nie ma typowo męskiej urody. Nawet ja zdołałam wyłapać pewne kobiece elementy. Uznałam to wszakże za mało ważne. Wtedy też do mych uszu dobiegł dźwięk otwierających się drzwi i już wiedziałam, kto nas odwiedził oraz po co!
Powrót do góry Go down
https://loathe.forumpolish.com
Soba
Beznamiętny Żebrak
Soba


Miano : Sobbae aka 'Soba'
Rasa : Demon ♥ (wstrętny, okropny, zły i krwiożerczy!)
Wzrost/ Waga : 200cm/94kg.
Liczba postów : 22
Stan zdrowia : W pełni zdrowy, nie licząc lekkiego spaczenia psychicznego.
Ekwipunek : Talia kart do gry. Aktualny ubiór : Czarne bandaże na rękach (do łokci), szyi oraz dolnej połowie twarzy. Biała, luźna koszula z wycięciami na plecach; skórzana, czarna kamizelka ze srebrnymi guzikami; skórzane, czarne spodnie, wygodne - również czarne i skórzane - sznurowane buty z płaskimi podeszwami. Długie włosy związane w luźny warkocz.
Znaki szczególne : Cały jest szczególny.
Fabularnie : Ambiphion
Multikonta : -

Don't let the beat stop.~! Empty
PisanieTemat: Re: Don't let the beat stop.~!   Don't let the beat stop.~! Icon_minitimeSob Lut 08, 2014 2:10 pm

Moje oczy widziały tę kartę setki razy - akceptuję i życzę miłej gry.
Powrót do góry Go down
 
Don't let the beat stop.~!
Powrót do góry 
Strona 1 z 1

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Loathe :: Postacie :: Kartoteka-
Skocz do: